Biznes Fakty
Każdy może być influencerem, ale tylko garstka może zarobić. Teraz to już arcytrudne
Influencerzy i — szerzej — niezależni twórcy treści publikowanych przede wszystkim w serwisach społecznościowych coraz częściej sugerują swoim fanom, by ci płacili za dostęp do ich materiałów. Najlepiej w formie comiesięcznego abonamentu. Powody są dwa: rośnie konkurencja, bo z pomocą AI można generować o wiele więcej treści (a nawet prowadzić całkowicie zautomatyzowane profile społecznościowe), a dodatkowo big techy regularnie przycinają zasięgi.
- Twórcy treści coraz częściej wprowadzają płatne subskrypcje, by zrekompensować spadek organicznych zasięgów i rosnącą konkurencję
- Platformy społecznościowe ograniczają widoczność postów, zmuszając użytkowników do inwestowania w płatne promowanie treści
- Co więcej, sztuczna inteligencja przyczynia się do powstawania większej ilości tekstów czy obrazów, zwiększając konkurencję i utrudniając twórcom dotarcie do odbiorców
- Influencerzy mają rosnący problem z wypracowaniem stabilnych dochodów
- Więcej informacji o biznesie znajdziesz na stronie Businessinsider.com.pl
Obserwatorzy i fani są coraz częściej proszeni o wykupowanie subskrypcji. Twórcy treści usiłują znaleźć stabilne źródło dochodu na coraz bardziej konkurencyjnym i niestabilnym rynku.
Pierwszym wyzwaniem dla twórców są malejące zasięgi organiczne. Co z tego, że zgromadzimy na Facebooku czy LinkedIn dziesiątki tysięcy fanów, skoro publikowane treści nie są większości z nich wyświetlane? Pozostaje płacić za „podbijanie” zasięgów.
Dlaczego natomiast giganci technologiczni przycinają zasięgi? Wbrew pozorom nie ma tutaj jakiejś tajemnicy. Na świecie mamy obecnie ok. 5,52 mld internautów i już od kilku lat wzrost użytkowników internetu jest relatywnie niewielki rok do roku. Przykładowo w 2014 r. na świecie było 2,77 mld internautów, a w 2016 r. już 3,26 mld. Kiedy natomiast porównamy 2023 do 2024 r., są to liczby odpowiednio wynoszące 5,37 i 5,52 mld osób. Staje się to kłopotliwe dla platform takich jak Facebook, Instagram, LinkedIn i innych, ponieważ ruch w tych miejscach nie rośnie w sposób organiczny tak bardzo, aby generować satysfakcjonujące wzrosty przychodów i zadowalać oczekiwania akcjonariuszy.
Skoro giganci nie mogą liczyć na więcej użytkowników, na których mogliby zarabiać poprzez reklamy, stosują prostą metodę: starają się zatrzymywać użytkowników u siebie na dłużej, nie odsyłając ich na strony wydawców czy indywidualnych twórców treści. Użytkownik, który zostanie na danej platformie społecznościowej dłużej, zobaczy więcej reklam. Tym sposobem zarobek z jednego internauty jest wyższy i media społecznościowe mogą generować wyższe przychody, mimo że samych internautów nie przybywa co roku tak dużo, jak dawniej. Jednocześnie platformy takie jak LinkedIn czy Facebook są już na tyle znane, że jeśli ktoś miał z nich korzystać, to już to robi.
Sprawdź też: Początek trendu? Ten kraj wprowadzi zakaz korzystania z mediów społecznościowych przez dzieci
Malejące zasięgi to duże zmartwienie
Inwestowanie w budowanie społeczności na dużych platformach przestaje się opłacać. Wysiłek, a często też pieniądze włożone w budowanie dużych baz fanów i obserwatorów nie generuje zwrotu z inwestycji. Giganci obcinają z roku na rok zasięgi, zmuszając właścicieli kont do płatnego promowania swoich postów — w przeciwnym razie są one wyświetlane tylko niewielkiej części odbiorców.
Twórcy treści chcą zaś dzielić się swoimi pasjami, ale potrzebują też za coś się utrzymać. Wcześniej chętnie udostępniali artykuły, zdjęcia czy filmy za darmo, natomiast w ostatnim czasie coraz częściej oczekują opłaty. Czy można zarzucić im chciwość? Raczej nie, bo z tegorocznych badań Bank of America Institute wynika, że gospodarka twórców (tzw. creator economy) osiągnęła szczyt we wrześniu 2021 r. Dziś przeciętny, pełnoetatowy pracownik USA zarabia mniej więcej pięć razy więcej miesięcznie niż przeciętny influencer. To dość jasno pokazuje, że wypracowanie wystarczająco wysokich zarobków z tworzenia treści stało się bardzo trudne. Warto podkreślić, że nie mówimy tutaj o luksusowym stylu życia, ale zarabianiu takich środków, aby wystarczało na utrzymanie.
Samo rozwijanie marki osobistej w sieci to praca długoterminowa i zanim pojawią się pierwsze sukcesy, trzeba poświęcić zwykle miesiące, jeśli nie lata na budowanie rozpoznawalności i autorytetu. Biorąc pod uwagę, że w tym czasie trzeba jednak opłacać rachunki, nie każdego stać na takie poświęcenie.
Big techy nie zamierzają ustąpić i z roku na rok wprowadzają zmiany w swoich algorytmach, sprawiając, że wypracowywanie dużej oglądalności staje się coraz trudniejsze (i droższe). W rezultacie wielu twórców stawia na inne źródło dochodów: opłaty abonamentowe od fanów. Na popularności zyskują takie platformy jak Patreon czy Substack, gdzie możemy stworzyć odpowiednie konto i zacząć oferować treści w formie comiesięcznego abonamentu.
Praca influencera już ze względu na ograniczenia big techów staje się coraz trudniejsza. W zeszłym roku Goldman Sachs informował, że na świecie jest ponad 50 mln twórców treści, natomiast badanie agencji marketingu influencerów NeoReach wykazało, że ponad 48 proc. twórców zarabia rocznie nie więcej niż 15 tys. dol. (ok. 61 tys. zł), mimo że globalny rynek influencerów osiągnął w 2023 r. już 21 mld dol.
Czytaj też: Elon Musk „królem deepfake’ów”. Przez jego twarz ludzie tracą miliardy dolarów
Drugi problem: sztuczna inteligencja
Spadające zasięgi to nie wszystko. Drugim, zyskującym na znaczeniu wyzwaniem na drodze do zbudowania odpowiedniej skali i dochodów jest sztuczna inteligencja. Możliwości generowania treści i wirtualnych influencerów rosną, a to prowadzi do superszybkiego zwiększania liczby dostępnych treści w sieci. Nawet jeśli większość tych tekstów czy obrazów jest przeciętnej jakości, utrudniają one przebicie się do odpowiednich odbiorców ze swoimi unikalnymi i dopracowanymi materiałami. Konkurencja jest po prostu coraz większa.
Poza tym, że wiele osób może teraz tworzyć treści, bo jest to tańsze i szybsze, przez co publikują one więcej materiałów, pojawiają się jeszcze całkowicie wirtualni influencerzy. Przykłady takie jak Li Miquela czy Lu do Magalu pokazują, że AI może generować postacie, które zdobywają popularność i nawet współpracują z dużymi markami. Budżety marketingowe nie są zaś z gumy, a współprace z wirtualnymi influencerami są często doceniane przez firmy, bo unikają one ryzyka związanego z prawdziwymi ludźmi, którym czasami mogą np. puścić nerwy i opublikują coś niecenzuralnego czy kontrowersyjnego, co naraża później reklamodawcę na problemy wizerunkowe.
W świetle tych wyzwań dążenie do tego, aby budować własne bazy e-mailowe i grupy subskrybentów, którzy będą płacić za dostęp do treści, wydaje się uzasadnione z punktu widzenia twórców treści. Gorzej wygląda to dla odbiorców. Ci coraz częściej zmuszani są albo do płacenia za jakościowy materiał, albo pozostaje im wyszukiwanie perełek w zalewie bylejakości. Takie czasy.
Autor: Grzegorz Kubera, dziennikarz Business Insider Polska
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Źródło