Polska w kosmos inwestowała za mało, więc zapłaci miliony za granicą. Oto kulisy

Budżety wbrew pozorom są. MON na dwa satelity obserwacyjne dla wojska wyda w Airbusie 500 mln euro. Gdybyśmy systematycznie budowali polskie zdolności satelitarne przez ostatnie 10 lat, to wydalibyśmy pewnie jedną czwartą tej kwoty i mieli teraz własne rozwiązania. W sytuacji kryzysowej można by kolejne potrzebne rozwiązania i usługi kupić w kraju, od krajowych podmiotów — mówi Maciej Krzyżanowski, prezes CloudFerro, firmy z branży kosmicznej specjalizującej w obserwacji Ziemi. Wskazuje przy tym, w czym odnieśliśmy sukces, którego inni nam zazdroszczą.

D82fa1af08f5590dcbc0c00019faf7c4, Biznes Fakty
Dr Maciej Krzyżanowski, prezes CloudFerro | Foto: Michal Zebrowski/East News / East News
  • Musk zaczynał od dostarczania usług dla NASA i innych amerykańskich agencji rządowych. Tu więc pojawia się rola rządowych agencji jako mądrego kupującego – przypomina Krzyżanowski
  • Mamy przykłady talentów, które wyemigrowały z Polski, jak firma specjalizująca się w obserwacjach radarowych, która powstała w Finlandii. Talent i pomysł polski, ale firma już niekoniecznie… — ubolewa szef jednej z najważniejszych polskich firm w sektorze
  • Przez 12 lat obecności w ESA i 15 lat w EUMETSAT wyszliśmy już z wieku dziecięcego. Potrafimy na rynkowych zasadach konkurować w Europie. Staliśmy się specjalistami w dziedzinie satelitarnych obserwacji Ziemi – zachwala polską branżę szef CloudFerro
  • Więcej informacji o biznesie znajdziesz na stronie Businessinsider.com.pl

Grzegorz Kowalczyk, dziennikarz Business Insider Polska: Zwykło się uważać, że to Elon Musk jest prekursorem wielu aspektów kosmicznego biznesu. A czy jest coś, z czego mógłby skorzystać z polskiego biznesu?

Dr Maciej Krzyżanowski, prezes CloudFerro: To trudne pytanie. Odwróciłbym je trochę – nie byłoby sukcesu Muska, gdyby nie przemyślane zakupy amerykańskiej rządowej agencji NASA. Żeby stać się liderem komercyjnego biznesu – czy to w dziedzinie wynoszenia satelitów na orbitę, czy łączności poprzez satelity – Musk zaczynał od dostarczania usług dla NASA i innych amerykańskich agencji rządowych. Tu więc pojawia się rola rządowych agencji jako mądrego kupującego, który poprzez swoje przemyślane zakupy kreuje początkowy rynek i zapewnia przychody dla rozwijających się biznesów. Co ważne, rząd nie próbuje sam, pozarynkowo zrealizować wybranych usług, a definiuje potrzeby i przeprowadza zakupy. Są to zakupy, a nie dotacje. Nawet wspierając awangardowe rozwiązania techniczne, sektor publiczny wspiera rozwój rynku, a nie stanowi dla niego pozarynkową konkurencję. Zatem potrzebny jest świadomy i mądry sektor publiczny pełniący rolę kupującego.

Czy z Polski uciekają dziś „kosmiczne talenty”?

Tu również nie ma prostej odpowiedzi. Częściowo ludzie zafascynowani kosmosem i powiązanym z nim przemysłem mogą już znaleźć możliwości rozwoju w Polsce. Mamy już ekosystem krajowych firm i instytucji. Z drugiej strony mamy przykłady talentów, które wyemigrowały z Polski, jak firma specjalizująca się w obserwacjach radarowych, która powstała w Finlandii, a jej kapitał pochodzi głównie z USA. Stało się tak ponieważ pozyskanie odpowiedniego kapitału w Polsce okazało się niemożliwe, podobnie jak pozyskanie odpowiedniego wolumenu zamówień od krajowego sektora publicznego. Więc talent i pomysł polski, ale firma już niekoniecznie… Przy czym pewnie pozyskanie kapitału mogłoby być rzeczą wtórną, gdyby sektor publiczny miał przemyślany, rozwojowy program zakupowy.

Jakie są w takim razie na dziś największe sukcesy polskiej branży?

Przez 12 lat obecności w ESA i 15 lat w EUMETSAT wyszliśmy już z wieku dziecięcego. Potrafimy na rynkowych zasadach konkurować w Europie. Staliśmy się specjalistami w dziedzinie satelitarnych obserwacji Ziemi, a w szczególności w dziedzinie segmentu naziemnego (downstreamu), gdzie świadczymy operacyjne usługi dla największych europejskich i krajowych klientów.

I właśnie tym polskie firmy kosmiczne mogą wyróżniać się na tle zagranicznej konkurencji?

Polski sektor kosmiczny jest wyspecjalizowany w satelitarnych obserwacjach Ziemi. Okazuje się, że przez 12 lat obecności w Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), blisko połowa pozyskanych przez polskie podmioty kontraktów dotyczyła obserwacji Ziemi. Polskie firmy potrafią już samodzielnie budować satelity, wyposażać je w instrumenty obserwacyjne czy skomplikowane procesory do przetwarzania danych na orbicie. Ale przede wszystkim jesteśmy ekspertami w usługach tzw. segmentu naziemnego, czyli w przechowywaniu, przetwarzaniu i udostępnianiu użytkownikom danych pozyskanych z satelitów. Bo mimo że satelity krążą nad nami w kosmosie, to końcowym produktem ich pracy są dane. Potrafimy te dane obsługiwać i zapewniać środowisko do ich analizy. Referencyjne źródło danych konstelacji Copernicus znajduje się w Polsce na polskiej chmurze obliczeniowej, obsługiwanej przez polskich specjalistów. W tej dziedzinie liczymy się już w Europie i potrafimy skutecznie konkurować.

Czy dane z kosmosu mogły nam pomóc w reagowaniu na wrześniowe zagrożenie powodziowe?

Dane z obserwacji satelitarnych Ziemi nie tylko mogły pomóc w reagowaniu na sytuacje kryzysowe, ale faktycznie pomagały. W sytuacji powodziowej, zobrazowania radarowe pozwalają ujrzeć bieżący zasięg wody nawet w przypadku wysokiego zachmurzenia. Ale mówimy nie tylko o powodziach – danych satelitarnych można używać do wykrywania pożarów, przewidywania trzęsień Ziemi oraz oceny ich skutków. A więc tak – dane satelitarne mogą pomagać w takich sytuacjach. A jeśli pomyślimy szerzej, to wszystkie służby zaangażowane w reagowanie kryzysowe – a tak naprawdę my wszyscy – używamy też GNSSu, czyli pozycjonowania satelitarnego.

Jak bardzo precyzyjne są dziś dane z obserwacji Ziemi? Do czego można to obrazowo porównać?

Kiedy mówimy o precyzji danych z obserwacji satelitarnej Ziemi możemy myśleć o różnych parametrach. Jednym z nich jest rozdzielczość obrazów. W przypadku Copernicusa jest to 10 x 10 m. Rozpoznamy więc budynki, drogi, rzeki, ale już nie pojedyncze pojazdy czy osoby. Systemy Bardzo Wysokiej Rozdzielczości (VHR) dadzą nam rozdzielczość na poziomie 20-30 cm – tu będziemy już w stanie widzieć pojedyncze osoby, pojazdy czy krzaki. Ale wielkość pixela to nie wszystko. Obserwacje radarowe, a właściwie technologia zwana interferometrią pozwala widzieć pionowe przesunięcia gruntu czy innej powierzchni z dokładnością do pojedynczych milimetrów. Proszę pomyśleć – z satelity na wysokości 600 km widzimy przesunięcie o milimetr. Przesunięcie, które może np. oznaczać osiadanie tamy, czy innej konstrukcji budowlanej. Jednocześnie optyczne satelity Copernicusa widzą 14 różnych zakresów długości fal optycznych (czyli jakby kolorów). Widzimy więc nie tylko widzialne kolory, ale także podczerwień i nadfiolet. Nadchodząca era tzw. satelitów hiperspektralnych będzie oznaczała, że takich zakresów może być 100 i więcej. Każdy kolor dostarcza innych, pożytecznych informacji. Ponadto precyzja może być też związana z częstotliwością zobrazowania danego miejsca. Niektóre konstelacje pozwalają zobaczyć nam to samo miejsce co parę godzin, ale może to też być co parę dni. Z satelitów możemy też mierzyć poziom morza czy skład powietrza. Kiedy więc mówimy o precyzji – naprawdę może to oznaczać wiele różnych parametrów.

Dokąd obecnie trafiają wasze dane? Jakie instytucje z nich mogą korzystać?

W ramach Copernicus Data Space Ecosystem zapewniamy referencyjne, czyli pierwsze i podstawowe źródło danych dla europejskiej konstelacji satelitarnej programu Copernicus. Ta konstelacja składa się z satelitów optycznych, radarowych, meteorologicznych i badających skład atmosfery. Satelity te zostały wysłane na orbitę przez Europejską Agencję Kosmiczną na zlecenie Unii Europejskiej, a CloudFerro jest kluczowym usługodawcą, który zapewnia codzienne funkcjonowanie systemu. Sentinele (satelity systemu Copernicus) codziennie wysyłają na Ziemię około 30 TB danych z obserwacji satelitarnych – optycznych, radarowych i innych. Na naszej szerokości geograficznej obserwacje powtarzają się nie rzadziej niż co 2 dni. Dane te są dostępne dla wszystkich zainteresowanych użytkowników, na otwartej licencji programu Copernicus.

A używane są przez wiele podmiotów – wśród nich znajdziemy europejski SatCen czy JRC, ale również rolne agencje płatnicze z wielu krajów, uczelnie i instytuty badawcze, rozmaite biznesy i krajowe agencje kosmiczne. Dane z Copernicusa używane są również przez wyspecjalizowane serwisy informacyjne, takie jak Copernicus Land Monitoring Service albo Copernicus Climate Change Service (czyli C3S). To tylko część użytkowników – pojedyncze przykłady.

Państwowe instytucje w ogóle mają jak z tych danych korzystać? Czy istnieją skuteczne mechanizmy przyjmowania danych?

Niektóre instytucje już zaczęły korzystać z danych satelitarnych, jak np. ARiMR albo GUS. Wojsko i służby mundurowe również korzystają z obserwacji satelitarnych. Zastosowań może być więcej – nie tylko na poziomie państwa, ale również samorządów. Na przykład gospodarka przestrzenna mogłaby być oparta na regularnie pozyskiwanych zobrazowaniach.

Tu jednak poza wymaganiami technicznymi pojawiają się też wymogi formalne. Praktyczne i skuteczne użycie danych satelitarnych wymaga rozszerzenia istniejących regulacji, które uczynią z obserwacji satelitarnych formalnie dopuszczalne źródło danych. W tej chwili dane satelitarne nie istnieją w legislacji. Dane z obserwacji lotniczych owszem tak, natomiast dane satelitarne czekają na stosowne uregulowania.

Innym potrzebnym dla podmiotów publicznych narzędziem może stać się NSIS – Narodowy System Informacji Satelitarnej, czyli system oparty na chmurze obliczeniowej, który z jednej strony będzie konsolidował dane, z drugiej — zapewni środowisko obliczeniowe do ich przetwarzania, a na koniec stanie się platformą posadowienia rozmaitych aplikacji używających danych satelitarnych do konkretnych analiz i zastosowań.

Czy polska branża kosmiczna wymaga konsolidacji?

Określenie konsolidacja kojarzone jest przede wszystkim z przejmowaniem i łączeniem się firm. Na to chyba jeszcze w Polsce za wcześnie. Na pewno natomiast potrzebna jest współpraca, żeby móc dostarczyć klientom pełen łańcuch wartości – od zbudowania satelity, poprzez operowanie nim, do zbierania, przetwarzania i analizy danych satelitarnych. W październiku tego roku powstała pierwsza tego typu inicjatywa – Polskie Partnerstwo dla Obserwacji Ziemi.

Jednak aby krajowe firmy mogły zrealizować swój potencjał, potrzebne są zakupy, takie jak te, które NASA zamawia od Muska. Użytkownik publiczny ma największe potrzeby. Tylko czasami o tym nie wie lub nie pamięta, a gdy sobie już przypomni, to się okazuje, że jest za mało czasu na rozwój krajowych rozwiązań, bo wszystko musi być natychmiast. Dlatego potrzebna jest przemyślana polityka rozbudowy krajowych zdolności satelitarnych, tak żeby czarne łabędzie, takie jak rosyjska agresja na Ukrainę, nas nie zaskakiwały. Bo budżety wbrew pozorom są. MON na dwa satelity obserwacyjne dla wojska wyda w Airbusie 500 mln euro. Gdybyśmy systematycznie budowali polskie zdolności satelitarne przez ostatnie 10 lat to wydalibyśmy pewnie ¼ tej kwoty i mieli teraz własne rozwiązania. W sytuacji kryzysowej można by kolejne potrzebne rozwiązania i usługi kupić w kraju, od krajowych podmiotów. Rodzime firmy, to miejsca pracy w Polsce, kompetencje, zasoby techniczne i podatki. To rozwój krajowej gospodarki i to w dziedzinie, o jakiej marzymy – wysoko technicznie zaawansowanej, cyfrowej i opartej na danych.

Jak możemy konkurować z amerykańskim czy azjatyckim ekosystemem kosmicznym?

Widać dwa główne kierunki. Możemy i powinniśmy działać na poziomie instytucji europejskich, takich jak ESA, EUMETSAT, EUSPA, a także na poziomie europejskich klientów. Wszyscy oni już w tej chwili mają znaczące potrzeby i budżety. Jednocześnie polski sektor publiczny też powinien wykreować popyt na pełen łańcuch usług satelitarnych dostarczanych przez polskie podmioty. To jedyna metoda, żeby wytworzyć i podtrzymywać lokalne, autonomiczne kompetencje oraz zasoby ludzkie i techniczne. Tak jak już mówiłem wcześniej – takie lokalne kompetencje i zasoby to jedyna metoda, żeby dysponować naprawdę najnowocześniejszymi rozwiązaniami i żeby rozwijała się polska gospodarka.

Wiele się dziś mówi o kryzysie polskiej nauki. Czy w branży kosmicznej też go widać? Tu bliska współpraca nauki z biznesem wydaje się niezbędna.

Sytuacja jest złożona. Z jednej strony uczelnie takie jak np. Politechnika Warszawska czy AGH zapewniają polskiemu przemysłowi kosmicznemu wykwalifikowanych pracowników, polskie firmy współpracują z Centrum Badań Kosmicznych i innymi jednostkami badawczymi. CBK, uczelnie, instytuty i firmy biorą udział w misjach badawczych i robią zaawansowane i trudne rzeczy. Z drugiej strony nie mamy swoich własnych satelitów badawczych czy sond kosmicznych. Czy powinniśmy mieć jakieś krajowe programy takie jak polski orbiter księżycowy, czy też powinniśmy się skupić na skutecznym i owocnym udziale w programach międzynarodowych np. poprzez ESA? To jest pewnie temat do większej dyskusji.

Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *