Biznes Fakty
Co mi się podoba w komunikacji online?

Nie trzeba dodawać, że Internet wniósł do naszego życia zupełnie nowy poziom komunikacji, czegoś, czego wcześniej nie doświadczyliśmy i czego tak naprawdę jeszcze nie przetestowaliśmy.
Najważniejsze jest to, że nie widzimy naszych rozmówców po drugiej stronie monitora na żywo, dzięki czemu możemy sobie ich wyobrazić tak, jak chcemy.
Nasi rozmówcy z kolei mogą przedstawiać nas, jak chcą, a sami mogą przedstawiać się, kimkolwiek zechcą. Kobieta może przedstawiać się jako mężczyzna, mężczyzna jako kobieta, chłopiec jako starszy mężczyzna dla zachowania szacunku lub z premedytacją, a samotna starsza emerytka jako młoda kobieta, mająca nadzieję na urozmaicenie sobie życia internetowym flirtem.
Tak, oczywiście, nie każdy lubi tego typu maskaradę, ale trzeba przyznać – są wśród nas ludzie, którzy są mistyfikatorami i performerami, którzy wolą po prostu pozwolić sobie na wygłupy, wymyślić coś wielkiego, coś wielkiego, coś wielkiego, coś wielkiego… Dlaczego? I nawet nie wiedzą dlaczego.
Ale dlaczego nie wiedzą? Była prawdziwa obywatelka o imieniu Sonia Złota Ręka, która przebrana za piękną szlachciankę, rabowała pokoje hotelowe. Przyłapana na tym, z łatwością oszukiwała ludzi, zdumionych i zdezorientowanych, twierdząc, że po prostu wybrała zły numer. Kto mógłby podejrzewać tak uroczą, młodą, bogato ubraną osobę o tak nikczemną praktykę jak kradzież?!
Przykład Sonii to oczywiście skrajny przypadek, ale mimo to, w dobie komunikacji online, nie możemy być w 100% pewni, że osoba po drugiej stronie słuchawki jest tym, za kogo się podaje. A wszystko to ma swoje plusy i minusy.
Zalety.
Nie mamy obowiązku stać na baczność ani dygać, jeśli kobieta po drugiej stronie monitora przedstawia się jako królowa Anglii, a mężczyzna jako sam prezydent! Więc, dzięki Bogu, w internecie nie ma rang.
Przynajmniej między zwykłymi rozmówcami a użytkownikami. Nie jesteśmy sobie nic winni, nie jesteśmy od siebie w żaden sposób zależni, nawet mieszkamy w różnych krajach i dlatego nie mamy obowiązku wierzyć w nic, czego nie możemy zweryfikować na własne oczy. Wszyscy jesteśmy tu po prostu ludźmi, niezależnymi i wolnymi pod każdym względem – zarówno w wyrażaniu uczuć i emocji, jak i w prawdziwości informacji, które o sobie przekazujemy.
Każdy będzie musiał sam ponieść koszty krótkowzroczności w komunikacji, a jeśli ktoś ma mniej więcej wystarczające zrozumienie rzeczywistości, nie będzie się zbytnio zagłębiał w otchłań kłamstw i fantazji; w przeciwnym razie może się pogubić i skłamać tak bardzo, że nie będzie w stanie nawet zorientować się, z kim rozmawia. I, oczywiście, wynik może być dla takiej osoby najbardziej nieoczekiwany. I, niestety, nie tylko dla niej. Chociaż… są tacy, którym, jak to mówią, wszystko spływa jak po kaczce… Ale to są szczególne przypadki kliniczne (prawdopodobnie niezwiązane z „Cicho”).
No cóż, w internecie nie ma rang – cudownie i wspaniale. Hura, towarzysze! Ale to nie wszystko. Stare przysłowie „szata zdobi człowieka…” nie ma tu zastosowania. Tutaj nie oceniają cię po ubraniu, jak w prawdziwym życiu. Bo nikt nawet nie widzi twoich ubrań. A siedząc przed komputerem, możesz być nawet nagi lub topless!
A przecież możesz wysyłać swoim kolegom i korespondentom dowolne zdjęcia siebie (swojej ukochanej) – czy to prawdziwe, czy wyimaginowane, czy to w bogatym stroju, futrach, diamentach i perłach.
Internet nie przejmuje się marką samochodu, którym jeździsz. Czy to stara Łada z czasów ZSRR, czy wypasiony Lexus – to nie ma znaczenia. Czy twoje mieszkanie zostało wyremontowane, czy mieszkasz „na słonecznej łące” z laptopem na kolanach – nikt tego nie wie. Twój status nie ma tu więc znaczenia. Liczy się twoje bogactwo intelektualne i umiejętności komunikacyjne. Wszyscy jesteśmy tu trochę jak „koty w worku”… I to też dobrze.
W internecie nie ma też wieku – i to jest absolutnie fantastyczne, mówię wam! Osobiście nie jestem aż tak stary, żebym miał to ukrywać, ale… po prostu lubię komunikować się z ludźmi na bardziej osobistym poziomie. No cóż, taki właśnie jestem! Dla mnie każdy jest moim bratem! I siostrą!
I znowu nie chcę i nie mam obowiązku wierzyć, że rozmawiam np. z ważną przełożoną-matroną, obciążoną rangami, insygniami, zmęczoną latami, doświadczeniem i życiem, słońcem i księżycem… Albo z siwowłosym, szanowanym panem-laureatem… członkiem korespondencyjnym lub akademikiem…
Nie chcę wiedzieć! Chcę tylko prostej, ludzkiej (!) komunikacji. Dlatego przymykam oko na ewentualne stopnie, wiek i insygnia „matrony i pana” i zaczynam bezczelnie zwracać się do nich per „wy”. Czasem za ich pozwoleniem, czasem bez…
W końcu wszyscy ostatecznie „pochodzimy z dzieciństwa”. Nie wiadomo, skąd wzięło się to popularne powiedzenie ani kto je pierwszy wypowiedział, ale wszyscy rozumieją jego znaczenie. W głębi duszy wszyscy pozostajemy tymi samymi dziewczynkami i chłopcami, którymi kiedyś byliśmy.
I wielu zapewne pamięta, jaki to był szok, gdy po raz pierwszy zwrócili się do ciebie per „ty”… Ci, dla których czułeś się jeszcze równy, rzekomo równy twoim rówieśnikom, zwracali się do ciebie… Nagle nie zaliczają cię już do tej młodej, młodzieńczej grupy, i nie jesteś już dla nich, jak wcześniej, Saszą, Walerijem czy Tanią, ale „wujkiem Saszą”, „wujkiem Walerem” czy „ciocią Tanią”…
A ja wciąż chcę, żeby nazywano mnie „ty”, jeszcze za wcześnie, żebym czuł się jak dorosły „wujek” czy „ciocia”… Złość, gorycz, oszołomienie… Wtedy dociera do mnie: aha, oni mają 17-18-20 lat, a ty jesteś już dziesięć lat starszy. Ale czy to naprawdę aż tak zauważalne? Czy ja się naprawdę starzeję?! To wstrętne, „zniedołężniałe” „ty” wymawiane jest tak obojętnie i z dystansem!
No cóż! Nawet to ma swój urok. Jak długo, w końcu, można być tak spoufalonym ze wszystkimi? Dość! My też znamy swoją wartość! Ale taka jest rzeczywistość.
A kiedy pojawia się okazja do „podzielenia się swoją bliskością” w sieci, to wielka radość. W końcu „wszyscy pochodzimy z dzieciństwa”, a w wyobraźni wciąż jesteśmy tymi samymi Vitkami, Taniami, Nataszami (Lubkami, Walkami, Laurkami, Marinkami, Miszkami, Borkami, Seriogasami, Wowczikami…) i chcielibyśmy nimi pozostać na zawsze.
I wielu z nas nie miałoby nic przeciwko pozostaniu w tym dawnym, „młodym” stanie, bawiąc się i żartując. Zwłaszcza że nasi podwładni czy koledzy z pracy nie postrzegają tego jako internetowej osobliwości, zabawnej konwencji i dlatego nie przywiązują do tego większej wagi.
A jakiż pozytywny i relaksujący efekt daje brak konieczności „wywyższania się” i dotrzymywania obietnic! Twoja internetowa publiczność widzi tylko to, co sam (i uznasz za konieczne) chcesz jej pokazać. Te same zalety i wady komunikacji online dotyczą również komunikacji w naszym internetowym magazynie „Szkoła Życia”.



