Biznes Fakty
Tropikalne rośliny hodowane w centrum Polski mogą stać się zeroemisyjne. Poznajcie niezwykłą historię „Polskiej Stolicy Kwiatów”
– Ogrodnik szklarniowy to obecnie multidyscypilnarny specjalista. Do gospodarstw ogrodniczych wkroczyły już jakiś czas temu drony, roboty, sztuczna inteligencja – opowiada Michał Ptaszek z JMP Flowers. Jak podkreśla: – Jest to bardzo uczciwy biznes, który wynagradza zaangażowanie i ciężką metodyczną pracę siedem dni w tygodniu.
/Adobe StockJMP Flowers to rodzinna firma, która w szklarniach o powierzchni 18 ha produkuje w Polsce i eksportuje do 18 krajów m.in. 600 odmian orchidei, 40 rodzajów anturium, a także dziesiątki wariantów róż. O ogrodniczej tradycji, rodzinnej przedsiębiorczości i transformacji energetycznej, która jest nie tylko wyzwaniem, ale ciekawą przygodą, opowiada Michał Ptaszek, manager pionu rozwoju.
Już wchodząc na państwa stronę internetową, trudno powstrzymać zachwyt. Wielohektarowe szklarnie, a w nich róże, anturium, a przede wszystkim egzotyczne orchidee. Chyba miło pracować w takim otoczeniu?
Michał Ptaszek: Nasze gospodarstwo jest wyspecjalizowane w produkcji kwitnących roślin tropikalnych. Zwłaszcza zimą, kiedy za oknem pada śnieg i jest szaruga, chodząc po szklarni można cieszyć oko bogactwem kolorów natury. Jeździmy też po tropikalnych zakątach świata, aby podpatrywać trendy, pozyskiwać sadzonki i wybierać nowe odmiany. Mimo że obecnie podróże w tropiki są dużo łatwiejsze niż kiedyś, to wciąż kroczymy ścieżką, którą wytyczyli Józef Warszewicz, Benekdykt Roezl czy Karol Blume ponad sto lat temu.
Czyli słynni botanicy i podróżnicy. Jaka jest historia państwa firmy, która – co bardzo ważne – jest biznesem rodzinnym? Skąd wziął się pomysł na ogrodnictwo?
W Podzamczu koło Maciejowic, około 20 km od naszej dzisiejszej siedziby, istniały kiedyś szkółki drzew i roślin ozdobnych. Były jednymi z największych i najznamienitszych w historii polskiego ogrodnictwa. Powstały na początku XIX wieku w dobrach Andrzeja Zamoyskiego. Od 1885 do 1915 roku zarządzał nimi wybitny polski botanik Feliks Rożyński, który przekształcił je w duże handlowe szkółki drzew ozdobnych i wykształcił całe pokolenie polskich ogrodników. W okresie międzywojennym znaczenie tych szkółek zmalało z powodu odcięcia od rosyjskiego rynku i wtedy nasz prapradziadek Józef z synem Janem postanowili założyć swoje własne gospodarstwo ogrodnicze.
W obecnej lokalizacji jesteśmy od 1977. Przedsiębiorczość w naszej rodzinie przetrwała II wojnę światową, bitwę o handel w 1948 roku, nacjonalizację, próby kolektywizacji, różne domiary, zawirowania gospodarcze początku lat 90., a teraz kryzys energetyczny i utratę rynków wschodnich. Nasza babcia miała takie powiedzenie: dopóki do ciebie nie strzelają, to wciąż jest do dobrze.
Odważne, ale i pragmatyczne. Co jest potrzebne do prowadzenia „polskiej stolicy kwiatów”? Na ile ważni są ludzie – a na ile technologie?
Ogrodnik szklarniowy to obecnie multidyscyplinarny specjalista. Jeżeli roślina nie ma zagwarantowanych optymalnych warunków, to nie rośnie i jej uprawa staje się nierentowna. Ogrodnik musi perfekcyjnie znać chemię rolną oraz – niczym lekarz – wszystkie substancje czynne i dawkowanie preparatów ochrony roślin. Musi też dogłębnie poznać biologię każdej uprawianej rośliny i znać zagadnienia fizykochemiczne oraz biotechnologię wszystkich procesów.
Do gospodarstw ogrodniczych wkroczyły już jakiś czas temu drony, roboty, sztuczna inteligencja. Nasza praca polega na analizie złożonych zbiorów danych, z wykorzystaniem programowania liniowego, analizy wariancji, modeli regresji i innych narzędzi statystycznych. Przy bardzo niskich marżach rolnik musi się znać na kontrolingu i rachunku kosztów, a do tego musi umieć poruszać się w coraz trudniejszym otoczeniu regulacyjnym.
Jest to bardzo uczciwy biznes, który wynagradza zaangażowanie i ciężką metodyczną pracę siedem dni w tygodniu. Ogrodnika bardzo łatwo ocenić po wynikach jego pracy.
W jaki sposób zasilane są szklarnie? Te do uprawy orchidei należą do najnowocześniejszych na świecie, odwzorowują subtropikalny klimat. Do tego dorosłe okazy są sortowane przez roboty. To wszystko potrzebuje sporo energii…
Nawet gdy za oknem jest mróz, naszym roślinom musimy zapewnić temperaturę, wilgotność i nasłonecznienie podobne do tego, które mają w naturze. W naszym wypadku chodzi o zasymulowanie parametrów klimatycznych występujących w Amazonii czy Borneo. Aby zapewnić te warunki, nasze gospodarstwo wyposażone jest w kocioł o mocy 6MW zasilany biomasą rolniczą i leśną oraz farmę fotowoltaiczną o docelowej mocy 8MW. Pozostałą energię pozyskujemy z naszych elektrowni gazowych, pracujących w procesie wysokosprawnej trigeneracji.
Czy transformacja energetyczna była ważnym etapem w państwa biznesie? Otworzyła drzwi do nowych działań?
Transformacja energetyczna była dla nas ogromnym wyzwaniem i jednocześnie ciekawą przygodą. Jest to proces, który nigdy się nie zakończy. Zaczęło się od regularnych cotygodniowych spotkań, w czasie których przez dwie godziny prowadziliśmy warsztaty typu PDCA (Plan, Do, Check, Act – przyp. redakcja) nad efektywnością energetyczną.
Szukanie często drobnych nieefektywności skumulowało się w potężny efekt kuli śniegowej. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, wyznaczyliśmy sobie ambitny, jak się nam wydawało, plan redukcji śladu węglowego o 3 proc. Teraz, po czterech latach regularnej pracy, udało nam się obniżyć ślad węglowy o ponad 55 proc. Wiele jeszcze pracy przed nami. Oczywiście będziemy rozwijać nasze farmy fotowoltaiczne, planujemy budowę turbin wiatrowych i rozbudowę magazynów energii oraz pomp ciepła. Najtańszą energią jest jednak ta, którą uda się zaoszczędzić w procesie produkcji. Kluczowe jest opomiarowanie nawet błahych odbiorników.
/Adobe StockDokąd trafiają państwa kwiaty?
Nasze rośliny i kwiaty sprzedajemy w całej Europie. Mamy klientów w Armenii, a jeszcze kilka lat temu dostarczaliśmy nasze kwiaty nawet na Kamczatkę. Oczywiście jest to sprzedaż hurtowa do dystrybutorów i sieci handlowych.
A co z klientami indywidualnymi?
Raczej nie sprzedajemy kwiatów do klientów końcowych. Mimo że produkujemy kilkadziesiąt milionów kwiatów rocznie, sam prawie co tydzień zaglądam do kwiaciarni. Idąc na imieniny, nie wykonuję samodzielnie bukietów. Uprawiam kwiaty, które sprzedajemy kwiaciarniom jako surowiec, a floryści wykonują z nich bukiety i kompozycje kwiatowe. To trochę jak z kopalnią marmuru, która dostarcza tworzywo, a artysta rzeźbi z niego dzieło sztuki.
Wspomniał pan, że transformacja energetyczna jest procesem, który nigdy się nie zakończy. Jakie są, w tym kontekście, państwa plany na przyszłość?
Niewątpliwie ważnym celem jest to, aby nasze kwiaty były zeroemisyjne. Obecnie większość kwiatów na europejskim rynku jest produkowana w Afryce i Ameryce Południowej. Kwiaty są przywożone w lukach samolotów, co generuje ogromny ślad węglowy. W Afryce stosuje się też pestycydy dawno wycofane z europejskich rejestrów, a stosunki pracownicze są wciąż na wpół kolonialne. Naszym zadaniem jest uprawa zeroemisyjnych kwiatów, chronionych jedynie preparatami biologicznymi i tworzenie przy tym w Polsce wartościowego miejsca pracy.
Dlaczego warto zaprosić rośliny, np. orchidee, do swojego domu?
Rośliny i kwiaty w naszym otoczeniu poprawiają nasze ogólne samopoczucie. Potwierdza ten fakt kilkanaście poważnych badań naukowych. Podczas epidemii Covid-19 Polacy pracujący zdalnie masowo zaczęli kupować do mieszkań kwiaty i rośliny zielone – było to zauważalne w naszych wynikach sprzedaży.
Jednocześnie kwiaty są uniwersalnymi nośnikami pozytywnych emocji. Dając je, mówimy na przykład: Kocham Cię, żono; dziękuję Ci, mamo; pamiętam o Tobie, babciu. Kwiatami wyrażamy przeróżne emocje – od uznania dla osiągnięć znajomych po radość ze spotkania po długiej rozłące z dziewczyną. W szczęściu i chorobie, kwiaty wokół nas sprawiają, że czujemy się lepiej.
płatna współpraca
Źródło