Biznes Fakty
Ola i Marcin Szałek o Slowhop: od idei do urzeczywistnienia
„To będzie miły interes, ale nie da się z tego wyżyć” — stwierdził Marcin Szałek do swojej małżonki Oli, kiedy to 10 lat temu zdecydowali się założyć Slowhop.com. Zamierzeniem był serwis, na którym możliwe będzie wynajęcie lokum w głuszy, aby zaznać wytchnienia od hałasu miasta. Druga część planu powiodła się. Platforma z zakwaterowaniem na odludziu powstała. Natomiast pierwsza część niekoniecznie, gdyż zamiast „niewielkiego interesu” wyrosło całkiem spore przedsięwzięcie. Obecnie Slowhop.pl zatrudnia 30 osób i stał się sposobem na utrzymanie dla jego pomysłodawców. Ola i Marcin opowiedzieli nam o tym, dlaczego wczasowicze preferują pianie koguta o świcie od luksusowych hoteli, jak pandemia o mały włos ich nie zrujnowała oraz czy warto inwestować w posiadłości na kompletnym pustkowiu.

Natalia Kraus-Kowalczyk: Jak narodziła się idea Slowhop?
Ola Klonowska-Szałek: Oboje wcześniej pracowaliśmy w DaWandzie — internetowym targowisku dla twórców rękodzieła. Byliśmy bardzo zżyci ze społecznością ludzi, którzy tworzyli rzeczy z pasją. Mieliśmy po 35 wiosen, dzieci trochę podrosły i przestaliśmy cenić popularne hotele z salonami spa i bufetami. To była wysoce bezosobowa forma spędzania urlopu. Zaczęliśmy wyjeżdżać za granicę i odkrywać kameralne pensjonaty w okolicach winnic, gospodarstwa agroturystyczne. Nagle zobaczyliśmy, że można spędzać wakacje bliżej osób, które prowadzą te obiekty. Jedzenie odznaczało się niesamowitą jakością — świeże pieczywo, wyśmienite pomidory, wędliny z lokalnych źródeł. Gospodarz był w stanie zaprosić nas do swojego auta i pokazać zakątki, o których nikt inny nie wiedział — galerie okolicznych artystów, gdzie produkują znakomite wino.
W Polsce brakowało skutecznego sposobu, aby takie miejsca odnaleźć. Pozostawały blogi, artykuły w prasie z tymi samymi adresami. Dostrzegliśmy zapotrzebowanie na stworzenie platformy. A następnie nabyliśmy własną nieruchomość — dom na wsi nad jeziorem, który początkowo pełnił funkcję obory. Wszyscy radzili: zrównać z ziemią i postawić coś nowego. My, jako entuzjaści staroci, wyremontowaliśmy go i zaczęliśmy oddawać w najem. I to była pierwsza nieruchomość na stronie Slowhop, który powstał dokładnie w tym czasie.
Marcin Szałek: Funkcjonujemy w świecie, w którym marketing i dystrybucję opanowują duże korporacje. Drobni przedsiębiorcy tworzą rzeczy o zdecydowanie lepszej jakości, lecz mają trudność z zaistnieniem na rynku. Zawsze największym reklamodawcą na Bookingu będzie rozległy hotel. Nam, jako konsumentom, trudno jest dotrzeć do tych mniejszych dostawców. Pragnęliśmy zapewnić im platformę, aby mogli funkcjonować i rozwijać się.
Jak to finansowaliście na starcie?
Ola: Cały Slowhop został sfinansowany z naszych oszczędności — to był bootstrap. Ja zrezygnowałam z etatu w DaWandzie, Marcin podjął pracę w znanylekarz.pl, aby zapewnić byt rodzinie, a ja poświęciłam się budowie serwisu. Marcin powtarzał mi wówczas: „To będzie sympatyczny interes, lecz nigdy nie będziemy mogli się z niego utrzymać”. Było jasne, że jedno z nas będzie musiało zarabiać w innym miejscu.
Marcin: Dokonałem kalkulacji w Excelu i wiedziałem, że przy naszym podejściu do standardu, nawet jeśli wyjdziemy za granicę, to nie powstanie z tego „jednorożec”. Fundusze inwestycyjne w tego rodzaju inicjatywy nie inwestują. Zatem musieliśmy działać w zaciszu domowym. Całą strategię marketingową i branding Ola wymyślała sama.
Jakie macie wykształcenie?
Marcin: Od dawna działałem w startupach — eBay w Polsce, uruchamianie Groupona, DaWandy w Polsce oraz na kilku innych rynkach, później Znanylekarz, Booksy. Posiadam doświadczenie z platformami sprzedażowymi i dużymi biznesami w internecie.
Ola: Ja mam większe umiejętności językowe, w obszarze PR. Potrafię wyszukiwać trendy, pisać — właśnie wydaję swoją pierwszą powieść.
O, gratulacje!
Ola: Dziękuję, powieść „Zadry” nie powstałaby, gdyby nie Slowhop. Ale wracając do naszych początków, miałam też już wtedy za sobą jeden nieudany startup i ta klęska sprawiła, że Slowhop po prostu musiał odnieść sukces. Byłam zmotywowana jak nigdy dotąd.
Jak budowaliście spis miejsc?
Ola: Wytropiliśmy około 300 miejsc, które mogły odpowiadać naszym kryteriom. Zwracaliśmy uwagę na estetykę, lokalizację — aby było usytuowane z dala od aglomeracji. Analizowałam, jak gospodarz reaguje na negatywne komentarze, ponieważ dla nas to wyznacznik tego, czy jest to osoba z klasą, która będzie dobrym gospodarzem. To wymagająca branża usługowa i często dochodzi tam do wielu nieprzyjemnych sytuacji.
Następnie Marcin założył słuchawki i zaczęliśmy telefonować do właścicieli. Pierwszą reakcją było zazwyczaj „Nie, bo tego typu inicjatyw było wiele i żadna nie wypaliła”. Marcin tłumaczył: „Może to się nie powiedzie, lecz mamy spore doświadczenie. Dajcie nam szansę, jeśli po pół roku uznacie, że to nie miało sensu, rozwiążemy umowę bez żadnych konsekwencji”.
Marcin: I po upływie sześciu miesięcy zaprzestaliśmy wydzwaniać, ponieważ obiekty zaczęły zgłaszać się same. Jedna z właścicielek powiedziała Oli: „Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę, co zrobiliście”. Wcześniej klienci przyjeżdżali głównie w sezonie. My zapełniliśmy im te miesiące poza sezonem. Ludzie chcieli zobaczyć te miejsca z ciekawości i byli skłonni przyjeżdżać jesienią, w listopadzie, marcu, lutym.
Kiedy strona pojawiła się na rynku?
Ola: Dokładnie 21 stycznia 2017 r. Dziś mija 10 lat od momentu, gdy zaczęliśmy nad nim pracować.
Co było decydującym momentem?
Marcin: Pandemia. To był moment krytyczny — brak rezerwacji, brak przychodów. Właściciele zorganizowali zbiórkę, abyśmy nie musieli zwalniać pracowników. Później im to zrekompensowaliśmy.
Po pandemii podróże zagraniczne były utrudnione ze względu na utrzymujące się ryzyko. Wypoczynek na łonie natury, gdzie nie występuje duże nagromadzenie ludzi, stał się najlepszą opcją. Marka Slowhop zyskała popularność w bardzo krótkim czasie. Obawialiśmy się, że przyjadą osoby, które nie znają tej formy turystyki — i faktycznie pojawili się goście przyzwyczajeni do all inclusive, którzy trafiali do chaty z myszami polnymi.
Myszki to stały element waszej oferty?
Marcin: Myszki polne to jesienią i zimą wiejska norma. Tak jak komary nad jeziorem latem albo skrzypiące schody w zabytkowych budynkach. Informujemy o tym wprost. Nieprzygotowany turysta z Bookingu może mieć pretensje, nasz slowhopowy — przeważnie wie, czego może się spodziewać.
Kim jest wasz klient?
Ola: Od początku byli to mieszkańcy dużych miast, którzy mieli za sobą liczne podróże zagraniczne. Odkryli, że polska wieś pod względem zakwaterowania nieraz dorównuje pięciogwiazdkowym hotelom i zapałali do niej sympatią. Zwłaszcza że jest dla nich bliska, łatwo dostępna i relaksująca. Gwarantuje prawdziwy odpoczynek, bez konieczności odhaczania punktów z listy atrakcji.
Najliczniejszą grupę stanowią osoby w wieku 30-50 lat pochodzące z dużych miast. Po pandemii wiele z nich przeprowadziło się na wieś i oni już rzadziej podróżują ze Slowhopem, ponieważ mają swój „slowhop” w życiu.
Obecnie rozszerza się grupa odbiorców. Bardzo lojalną grupą są osoby po 50 roku życia, które przeszły na emeryturę lub ograniczyły aktywność zawodową. Relacje są dla nich niezwykle istotne — a tych nie nawiążą w hotelach. Analizujemy temat kobiet po 50, które podróżują w pojedynkę. Mają one specjalne wymagania — pensjonaty oferują przeważnie pokoje dwuosobowe, zatem to nie jest tanie rozwiązanie. Chcemy wspólnie z właścicielami przygotować ofertę cenową dedykowaną tej grupie.
Marcin: Drugą interesującą grupą jest pokolenie Z. Dla starszego pokolenia podróżowanie stanowiło przejaw prestiżu, dla milenialsów — potwierdzenie, że dysponują czasem wolnym. Dla pokolenia Z to element stylu życia, potrzeba, konieczność. Jesteśmy ciekawi, jak to się rozwinie. Obserwujemy, że młodzi, gdy wypoczywają na łonie natury, pragną przebywać w samotności — niewielki domek, odosobnienie. Nawet w pensjonacie zamykają się w pokoju, unikają interakcji. To pokolenie najbardziej ucierpiało podczas pandemii. Dostrzegamy, że unikają kontaktów międzyludzkich.
Jaka jest kondycja firmy obecnie?
Marcin: Jesteśmy niszową firmą, która równocześnie dociera do kilku milionów odbiorców rocznie. To spore osiągnięcie, ponieważ konkurujemy z podmiotami o olbrzymich budżetach marketingowych. Zatrudniamy około 30 osób. To nie jest ogromna korporacja — istnieją setki większych startupów w Polsce. Nasz udział w rynku to około 1 proc. w porównaniu z Airbnb czy Bookingiem. To nie jest łatwy biznes — rywalizujemy z potężnymi graczami, którzy dysponują ogromnymi budżetami na reklamę.
Czujemy, że musimy za pomocą własnej inteligencji i pomysłowości budować rozpoznawalność marki. Biznes jest zyskowny, lecz rentowność nie jest wysoka — platformy marketplace charakteryzują się niskimi marżami, a nakłady na marketing są znaczne. Facebook i Google czerpią z tego trendu większe zyski niż my. Niemniej jednak wiedzie nam się dobrze, mamy pomysły na udoskonalenie produktu i wierzymy, że ten rodzaj turystyki będzie się rozwijał.

Czy warto inwestować w nieruchomości na uboczu?
Marcin: Nierzadko sukces osiągają miejsca, które nie są nastawione na zysk. W ostatnich latach powstało wiele farm domków — 20 domków obok siebie w górach. Widać, że priorytetem był szybki zarobek. One mają problem, ponieważ nasi klienci poszukują ciszy i spokoju, nie tolerują dużego skupiska ludzi. Poszukują miejsc kameralnych, gdzie właściciel jest osobą decyzyjną, nie ma sąsiadów.
Te większe inwestycje są oblegane w sezonie, natomiast poza sezonem stoją puste. Trudno na tej podstawie stworzyć stabilny biznesplan. Wiele z tych miejsc obecnie bankrutuje.
Ola: Dziś kluczowe są dwie rzeczy: dyskretny luksus i wellness. Dyskretny luksus to wysokiej klasy ekspres do kawy z lokalnej palarni, pościel z lnu, dobry materac. Po latach przepracowania ludzie zaczęli doceniać rolę zdrowego, wypoczętego organizmu. Dlatego podczas wyjazdu poszukują sauny, balii, masaży. Jeżeli ktoś poważnie myśli o stworzeniu swojego slowhopa i generowaniu przychodów poza sezonem — bez małego spa będzie mu ciężko.
Marcin: Z biznesowego punktu widzenia sprzedaż wakacji nie stanowi dla właścicieli problemu — zawsze znajdą się zainteresowani. Problem pojawia się poza sezonem. Dużo rozmawiamy z nimi, jak to zmienić. Jak zaprojektować wnętrza, żeby gość czuł się komfortowo, nawet gdy pada deszcz. Jakie dodatkowe atrakcje — warsztaty garncarskie, kosmetyczne, przewodnicy po parkach narodowych.
Mamy ideę „super eko wiosek” — kilka gospodarstw agroturystycznych, domków, ale też przewodnicy, miejsca warsztatowe, artyści, restauracje ze slow foodem, ewentualnie wspólne wiejskie spa. Aby tworzyła się lokalna społeczność, żeby gość czuł się jak tymczasowy mieszkaniec, a nie turysta.

Jakie są ceny na Slowhopie?
Marcin: To nie są niskie stawki, ale też nie są wygórowane. Często klienci z zagranicy komentują: to powinno być dużo droższe. Za granicą tego typu obiekty są znacznie droższe i postrzegane jako luksusowe. Polska ma szansę być dobrym produktem eksportowym.
Ceny często nie odbiegają znacząco od kurortów nadmorskich czy górskich, a bywają nawet niższe przy wyższej jakości. Media sugerują, że all inclusive za granicą jest tańsze. Biorąc pod uwagę całość — z wyżywieniem — wyjazdy na Slowhopie są znacznie bardziej ekonomiczne niż te zagraniczne.
Niewielkie domki zaczynają się od 500 do 600 zł za parę za noc. Pobyt w agroturystykach — od 200 zł za noc dla dwojga. Najbardziej ekskluzywne agroturystyki — około 400 zł za pokój dwuosobowy. To znacznie mniej niż najdroższe hotele w Polsce.
Serdecznie dziękuję za rozmowę. Nie wiem, czego Wam życzyć, bo chyba już wszystko macie. Slow life i swój Slowhop. Życzę więc chyba Wam tego, żeby coraz więcej osób decydowało się na polskie zacisze z myszami i komarami, bo chyba tylko tak można w końcu zregenerować się po miejskim natłoku bodźców.
Ola i Marcin: Dziękujemy i również tego sobie życzymy 🙂
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Źródło