Biznes Fakty
Willa Marianna w Lądku-Zdroju. Stracili dom i źródło zarobku. „Brat się rozpłakał, kiedy mnie usłyszał”
Właścicielom pensjonatu w Lądku-Zdroju udało się ewakuować przed powodzią, ale mierzą się teraz ze skutkami kataklizmu. – To było całe ich życie. W jedno popołudnie wszystko legło w gruzach – mówi nam pani Anna, siostra poszkodowanego.
Willa Marianna to pensjonat w Lądku-Zdroju, uzdrowiskowej miejscowości na Dolnym Śląsku. Turystyczny biznes w oryginalnym budynku z XIX w. prowadzą wspólnie dwie rodziny – siostry Maria i Anna wraz z mężami Przemkiem i Jarkiem. W sumie na miejscu mieszka czwórka dorosłych i czworo dzieci.
Siostry odziedziczyły pensjonat po ojcu. Przez lata udało im się rozbudować budynek i stworzyć miejsce atrakcyjne dla turystów. – Pensjonat był ich źródłem utrzymania oraz zamieszkania – mówi pani Monika, siostrzenica jednego z właścicieli. – Nie dość, że stracili dach nad głową, to jeszcze źródło zarobku.
Straż kazała uciekać
Już w sobotę wieczorem Tomasz Nowicki, burmistrz miasta, wzywał mieszkańców do ewakuacji. „Nie ma już na co czekać, rzeka Biała Lądecka wystąpiła z koryta i zalewa nasze ulice, drogi jak w 1997 roku. Z każdą godziną może być tylko gorzej, dlatego warto skorzystać z pomocy strażaków i ewakuować się” – informował.
Dramat w Lądku-Zdroju rozegrał się w niedzielę. Po tym, jak nie wytrzymały wały przy tamie w Stroniu Śląskim, przez miasto przeszła powodziowa fala. Niosła ze sobą samochody, drzewa, kubły, odpady i mnóstwo błota. Dotarła też do willi. – Wszyscy byli zaskoczeni tym, co się stało – opowiada pani Anna, siostra jednego z właścicieli pensjonatu.
– Do momentu, kiedy nie pękła tama, wydawało się, że skończy się na zalanej piwnicy. Nagle podjechała straż pożarna. Strażacy powiedzieli: „Uciekajcie”. Wsiedli w samochód terenowy i pojechali. A po kilku minutach przyszła wielka fala. Nie było wiadomo, czy budynek nie runie – mówi.
Rodzina znalazła schronienie u sąsiada. Do położonego wyżej budynku fala nie dotarła.
Wszystko odpłynęło
Skalę zniszczeń trudno na razie oszacować. Pani Anna relacjonuje, że woda zabrała część sprzętu i infrastruktury. – Był namiot weselny, toalety, wiata grillowa, która wydawała się taka solidna. Wszystko popłynęło, został pusty plac – opowiada. – Siła tej fali była ogromna, w kilku miejscach zerwała asfalt.
Pensjonat został zalany, w najgorszym stanie są niższe kondygnacje, w tym kotłownia. – Fala wybiła okna. Wszędzie stoi ta brudna, brązowa woda. Łóżka, tapczany, meble, wszystko nadaje się do wyrzucenia. W jadalni była zabytkowa podłoga, cała jest pod wodą. Zalało kuchnię, kotłownię, nie wiem, w jakim stanie będą piece. Idzie zima, trzeba będzie ten budynek jakoś ogrzać – wymienia pani Anna.
Zniszczeniu uległy też mieszkania właścicieli. – Brat wysłał mi filmiki, nie mogłam uwierzyć, że widzę na nich jego dom – mówi pani Anna. A pani Monika dodaje: – Nie wiemy, co konkretnie udało im się ze sobą zabrać. Są odcięci od świata, nie ma prądu, zasięgu telefonicznego. Przez 24 godziny nie było z nimi kontaktu. Na szczęście w końcu się udało. Dużą ulgę poczuliśmy, gdy dowiedzieliśmy się, że przeżyli noc.
– Dodzwoniłam się dzisiaj rano – relacjonuje pani Anna. – Złapali sygnał dopiero, kiedy weszli na wzniesienie niedaleko czeskiej granicy. Brat się trzymał, ale kiedy usłyszał mój głos, to się rozpłakał. Zapytałam, jak można mu pomóc. Odpowiedział: „Przyślij mi tu wojsko”.
Zniszczenia są tak duże, że ciężko sobie wyobrazić.
Udało się uratować konie
Jak dodaje, najważniejsze, że wszyscy przeżyli. I że udało się uratować konie. Willa słynie ze swoich zwierząt. Tyle że dopiero co było gorąco, a nagle zrobiło się zimno i mokro – Konie dostały hipotermii. Bratu udało się je rozmasować na tyle, że wstały, i doprowadzić je do zaprzyjaźnionego miejsca położonego wyżej. U góry zziębnięte koniki przykryto derkami.
Kobiety niepokoją się, co będzie dalej. Próbują zorganizować pomoc, w gotowości są już pompy i agregaty prądotwórcze. Czekają tylko na informacje, czy drogi są przejezdne. Chaos informacyjny i brak kontaktu z bliskimi nie ułatwiają sprawy. – Zniszczenia są niewyobrażalne – mówi pani Monika. – Potrzeba tam wszystkiego, nawet wody pitnej.
– To miejsce teraz nie zarabia na siebie. Nawet, jeśli to odbudują, wyremontują, to będzie to długo trwało. Kolejne miesiące będą bardzo ciężkie – stwierdza pani Anna.