Granica polsko-białoruska. Polacy „ryzykują zdrowie i życie każdej nocy”. Pokazał, co się tam dzieje

– Nie można odwrócić się od ogrodzenia. W każdej chwili grozi cios kamieniem lub nożem (…). Polacy to zauważają. Migranci przemieszczają się, badają teren (…). Najniebezpieczniejszy moment nadchodzi nocą, kiedy panuje całkowita ciemność. W tym momencie, kiedy jesteśmy w ciszy, żołnierze i funkcjonariusze rozpoczynają tak intensywny okres, że można stracić zdrowie lub życie – mówi w wywiadzie dla Interii Biznes fotoreporter agencji Forum Mikołaj Kamenski, który był świadkiem wydarzeń na granicy z Białorusią i prób jej przekroczenia.

A70fb8f00a6cc771b00b17a5e69de2cd, Biznes Fakty Granica polsko-białoruska. Tam, gdzie nie ma ogrodzenia, „mamy wodę i trzciny po obu stronach. Jedyną ochroną są zwinięte zwoje” / Mikołaj Kamieński / Agencja FORUM

Monica Vantola, Interia Business: Wszystko zaczęło się w nocy…

Mikołaj Kamieński, fotoreporter agencji Forum: Byliśmy na patrolu, gdy otrzymaliśmy informację, że grupa około dziesięciu migrantów przecięła już drut kolczasty (rodzaj drutu kolczastego, używanego do tworzenia dużych zwojów, drut ostrzowy – red.), jest na terytorium Polski, a pierwsza linia żołnierzy odpiera ataki. Biegliśmy przez podmokłą łąkę. Kazano mi zachować pewną odległość od miejsca zdarzenia, ale podszedłem za blisko i dosięgła mnie również chmura gazu łzawiącego, której użyli żołnierze. Kaszel, łzy, pieczenie w oczach i gardle – to była prawdziwa masakra. Dosłownie poczułem, co działo się w tym momencie na granicy. Zauważyłem przecięte druty i jakieś rzeczy, którymi migranci rzucali w nich, żeby przez nie przejść. Gdy wszystko się uspokoiło, powiedziałem: „Na szczęście ta grupa chyba już się poddała”, na co jeden z żołnierzy pożyczył mi kamerę termowizyjną, żebym mógł to sprawdzić. I oni wciąż tam byli, przemieszczając się z miejsca na miejsce, bo gdy zostali wyrzuceni w jedno miejsce, nie wracali do obozu. Ciągle się przemieszczali, próbowali iść dalej, tak do 7:00, 8:00 rano, przemieszczając się w różne miejsca.

Granica polsko-białoruska. „To jak życie na krawędzi, w całkowitej ciemności”

Na portalach społecznościowych ciągle piszesz o „atakach na granicę”, „wojnie na granicy”, „regularnych bitwach”.

To celowe. Jedna osoba zarzuciła mi, że jestem precyzyjny i piszę, że to nielegalne przekroczenie granicy lub próba takiego przekroczenia. Natomiast jeśli ktoś przekracza granicę i atakuje żołnierzy lub strażników granicznych, rzuca w nich kamieniami, gałęziami drzew, domowej roboty „włóczniami”, jest uzbrojony w noże lub proce, to dla mnie jest to atak na naszą granicę, atak na żołnierza, a nie tylko próba nielegalnego przekroczenia granicy. Sami żołnierze podkreślają, że agresja wzrasta, nie ma już kobiet, dzieci, to są zorganizowane grupy mężczyzn w wieku 30-40 lat, bardzo agresywne. Sytuacja jest niezwykle napięta, Polacy nie mają chwili spokoju, nieustannego dyżuru, ścisłego nadzoru granicy, skąd w każdej chwili może coś wlecieć. Na szczęście patrole są wspierane przez operatorów monitoringu i zespoły szybkiego reagowania. Najgorzej jest w nocy, gdzie nie udało się postawić ogrodzenia.

Mówimy o wilgotnych, bagiennych terenach, gdzie budowa była niemożliwa.

Posterunki strażnicze rozmieszczone są mniej więcej co kilkadziesiąt metrów, żołnierze widzą się nawzajem, ale trudno do nich dotrzeć – zbudowano drewniany most, który prowadzi przez bagnisty teren, z wodą i trzcinami po obu stronach. Jedyną ochroną jest płot typu harmonijkowego, dość wysoki, ale wciąż nie zastępujący płotu. Teraz wyobraź sobie: jest ciemno, na niebie nie ma księżyca, czasami tylko światło latarni po bokach. Idziesz wzdłuż pasa granicznego, w pobliżu jest tylko harmonijka i trzciny, nie wiesz, czy jest tam coś lub ktoś. Ciągle się rozglądasz, nie tak, że możesz usiąść i się zdrzemnąć, po prostu siedzisz i ciągle się rozglądasz, czy jest coś lub ktoś w tych trzcinach. To tak, jakbyś żył na krawędzi, w całkowitej ciemności.

Do czasu kolejnej próby przekroczenia granicy.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *