Biznes Fakty
Zapłacisz za dostęp do Google Chrome? Rząd chce sprzedaży przeglądarki — zamieszanie gwarantowane
Departament Sprawiedliwości chciałby, aby przeglądarka Google Chrome przestała być własnością Alphabetu (właściciel Google’a). Powód? Chodzi o ograniczanie monopolistycznej pozycji giganta. Nie wiadomo jeszcze, czy dojdzie do przymusowej sprzedaży, natomiast Google już zaczął się odgrażać. Wyjaśniamy, czy twierdzenia jednej z najpotężniejszych firm na świecie są uzasadnione.
- Departament Sprawiedliwości USA chce zmusić Google do sprzedaży przeglądarki Chrome
- Regulatorzy uważają, że sprzedaż Chrome przywróci konkurencję na rynku online i zwiększy dostęp do alternatywnych rozwiązań
- Google krytykuje pomysł, argumentując, że może on zaszkodzić użytkownikom
- Decyzja w sprawie zapadnie w przyszłym roku
- Więcej informacji o biznesie znajdziesz na stronie Businessinsider.com.pl
Wczoraj (20.11) organy antymonopolowe w Stanach Zjednoczonych stwierdziły, że Google musi sprzedać przeglądarkę Chrome. Regulatorzy są zdania, ze Chrome znacząco umocnił dominację firmy. To nie wszystko. Część z nich przekonuje, że Google powinien też sprzedać system operacyjny Android dla smartfonów. Wydzielenie Androida ze struktur Google’a byłoby jednak bardzo trudne, więc obecnie propozycja ogranicza się tylko do jednostki biznesowej związanej z Chrome.
Amerykański rząd uważa też, że sprzedaż Chrome doprowadzi do „trwałego powstrzymania kontroli Google’a nad kluczowym punktem dostępu do wyszukiwania”, co ma pozwolić konkurentom (inne wyszukiwarki) na zyskanie dostępu do przeglądarki, która przez lata stała się dla większości internautów bramą do internetu. Według serwisu StatCounter w październiku br. z Chrome’a korzystało aż 66,68 proc. internautów i jest to dominująca przeglądarka — na drugim miejscu znajduje się Safari (Apple) z wyraźnie mniejszym wynikiem, bo na poziomie 18,07 proc.
Czytaj też: Elon Musk skutecznie ich zniechęcił. Miliony osób, w tym fani Taylor Swift, uciekają z X do nowej „oazy”
Chcą przywrócić „utraconą konkurencję”
Amita Mehty, sędzia okręgowy USA, zdecyduje, jak przywrócić „utraconą konkurencję w wyniku nielegalnego działania Google” po serii przesłuchań wiosną przyszłego roku. Gigant wcześniej krytykował już propozycję Departamentu Sprawiedliwości, nazywając ją „radykalną” i twierdząc, że prawdopodobnie zaszkodzi ona zarówno konsumentom, jak i firmom korzystającym z jego usług. Ostateczna decyzja zapadnie w przyszłym roku, natomiast na końcu procesu dowiemy się, jakie ostatecznie zmiany Google będzie musiało wprowadzić w swojej organizacji.
W centrum sprawy są też m.in. umowy zawierane na wyłączność, gdzie Google płaciło twórcom oprogramowania i producentom sprzętu, aby to jego wyszukiwarka była ustawiana jako domyślna w poszczególnych przeglądarkach i na urządzeniach. Regulatorzy chcą, aby umowy zostały zmienione tak, by na ekranach urządzeń wyświetlały się komunikaty z opcją wyboru poszczególnych narzędzi — to użytkownik ma decydować, z czego chce korzystać.
Oprócz tego Departament Sprawiedliwości i niektóre stany są za tym, że Google powinno być zobowiązane do licencjonowania danych zarówno na temat „kliknięć i zapytań”, jak i wyników wyszukiwania potencjalnym konkurentom, aby pomóc im w ulepszaniu swoich produktów.
W tym roku sąd uznał już, że Google złamało przepisy antymonopolowe zarówno na rynku wyszukiwarek internetowych, jak i rynku reklam tekstowych wyświetlanych w wyszukiwarkach. Najnowsze informacje są pierwszą pełną propozycją rządu, która dotyczy złagodzenia szkód spowodowanych monopolistyczną pozycją giganta.
Sprawdź też: Ile zaoszczędzisz, zastępując pracowników agentami AI? Gigant udostępnił kalkulator
Google przedstawi swoje zdanie
W przyszłym miesiącu Google zyska możliwość zaprezentowania własnych poglądów i argumentów. Następnie w marcu 2025 r. Departament Sprawiedliwości podzieli się dodatkową perspektywą przed planowanym, dwutygodniowym przesłuchaniem w kwietniu. W tym miejscu warto dodać, że administracja Donalda Trumpa, która ma objąć urząd w styczniu, może zdecydować się na wprowadzenie zmian do proponowanego nakazu w marcu.
Co ciekawe, Departament Sprawiedliwości zaproponował też pewne ograniczenia w kontekście rozwijania AI. Stwierdził, że sztuczna inteligencja to dziedzina stanowiąca „prawdopodobną długoterminową ścieżkę dla nowej generacji konkurentów w wyszukiwaniu”. Biorąc to pod uwagę, regulatorzy chcą ograniczyć potencjalne transakcje i inwestycje Google’a, zabraniając spółce nabywania, inwestowania lub współpracy z jakimikolwiek dostawcami wyszukiwarek lub reklam cyfrowych. Chodzi tu również o firmy, które w jakiś sposób kontrolują to, gdzie internauci szukają informacji, a więc także rozwijające się wyszukiwarki AI takie jak ChatGPT Search czy Perplexity. Jeśli ta propozycja rządu zostanie przyjęta, Google będzie musiało się też wycofać ze współpracy ze start-upem Anthropic (jest tam inwestorem).
Na razie nic nie jest przesądzone, ale jeśli miałoby dojść do przymusowej sprzedaży, Google wycenia przeglądarkę Chrome na ok. 20 mld dol.
Posiadanie i kontrolowanie najpopularniejszej na świecie przeglądarki jest dla Google’a oczywiście niezwykle cenne. Firma może śledzić aktywność zalogowanych użytkowników i wykorzystywać te dane do skuteczniejszego kierowania reklam, z których czerpie większość swoich przychodów. Ponadto Google używa Chrome do kierowania użytkowników do swojej sztucznej inteligencji Gemini, jak również innych produktów, takich jak Gmail czy Mapy.
Jednocześnie Chrome nie jest produktem monetyzowanym w sposób bezpośredni. Dla Google to swojego rodzaju „brama” do innych rzeczy, która ma znaczenie w kontekście rozwoju innych usług i zarabiania na nich.
Chrome na sprzedaż? Może zabraknąć chętnych
Eric Schmidt, były CEO Google’a, powiedział dla CNBC, że korzyść z Chrome’a nie polega na tym, że firma pobiera bezpośrednio od użytkowników opłaty za korzystanie z przeglądarki — chodzi tu bardziej o to, że zapewnia płynne doświadczenia z innymi produktami Google’a.
W poście na blogu Google wyjaśniło też, że jeśli inne firmy posiadałyby Chrome, nie miałyby motywacji do inwestowania w rozwój przeglądarki tak intensywnie, jak robi to Google, a także powodów do tego, by utrzymywać ją za darmo i prawdopodobnie musiałyby zmienić model biznesowy dla Chrome’a.
Co więcej, nawet jeśli będzie musiało dojść do sprzedaży, może być problem ze znalezieniem chętnych. Po pierwsze rząd może niejako oczekiwać, że dojdzie do fuzji z innym amerykańskim graczem, bo to może być sposób na priorytetowe traktowanie innowacji, w tym rozwoju AI, na arenie międzynarodowej — rząd USA raczej nie zatwierdzi, aby np. przeglądarkę przejęła chińska firma.
Po drugie inne amerykańskie firmy, które mogłyby skorzystać na zakupie Chrome’a, mogą nie mieć na to albo środków, albo — jak Amazon — również są poddawane kontroli antymonopolowej, co mogłoby uniemożliwić taką transakcję.
Przymusowe wydzielenie, jeśli do niego dojdzie, będzie więc zależało też od znalezienia zainteresowanego nabywcy. Jeśli natomiast rząd zaakceptuje te propozycje, mogą one znacząco przekształcić rynek wyszukiwarek internetowych i rozwijający się sektor AI. Byłaby to też najbardziej agresywna próba ograniczenia działalności firmy technologicznej od czasu, gdy Waszyngton bezskutecznie próbował rozbić Microsoft dwie dekady temu.
Autor: Grzegorz Kubera, dziennikarz Business Insider Polska
Dziękujemy, że przeczytałaś/eś nasz artykuł do końca. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.
Źródło