Czy życie jest grą pozytywności? Przekonajmy się!

Dziś obudziłem się zdeterminowany, by rozpocząć nowe życie. Najpierw musiałem stworzyć dla siebie dokument motywacyjny. Oto, co wymyśliłem.

„Ja, taki a taki, obiecuję sobie, że od dziś będę brał pod uwagę, że:
1) całe życie jest grą;
2) żyj łatwo;
3) widzieć we wszystkim tylko to, co pozytywne;
4) nie martw się i bądź szczęśliwy;
5) uśmiechaj się do wszystkich i wszystkiego;
6) organizować sobie wakacje z uzasadnieniem lub bez;
7) być prostszym;
8) wykorzystuj swoją energię mądrze;
9) potrafić przegrywać z godnością.

Dumny z wykonanego zadania, natychmiast zabrałem się za wdrażanie programu. Wszystko szło dobrze, ale pojawił się mały problem. Musiałem poćwiczyć uśmiech. Podszedłem do lustra i uśmiechnąłem się. Lustrzane odbicie odpowiedziało przerażającym uśmiechem – brakowało jednego zęba, reszta była żółta i smużasta! Po co w ogóle zapaliłem papierosa po raz pierwszy? Muszę iść do dentysty, żeby wstawić mi ząb i jednocześnie wybielić resztę. Dobra, będę się uśmiechał lewą stroną ust; tak wygląda lepiej i bardziej tajemniczo.

Wychodzę na schody, a tam smród: kot sąsiada, Herodotus, znowu obsikał mi drzwi. Muszę wpaść dziś wieczorem do sąsiadów i się wytłumaczyć… Ale na razie zapomnij o kocie i myśl pozytywnie!

Wyszedłem frontowymi drzwiami i ruszyła w moją stronę ponura postać. Postanowiłem posłać jej mój wyuczony, tajemniczy uśmiech. Okazało się, że to pijak z sąsiedniego budynku i wyrzucił z siebie: „Z czego się tak szczerzysz? Zamknij się, bo wrona zaraz wleci!”. Uśmiechnijcie się więc do wszystkich!

Idę na przystanek autobusowy i zaczyna mżyć. Zapomniałem parasola w domu. Nie wrócę – to zły omen. Zanim dotrę na przystanek, rozpęta się prawdziwa ulewa. Jestem przemoczony do suchej nitki. Przystanek jest zatłoczony. Widzę kobietę z parasolem i postanawiam, że schowam się pod nim razem z nią.

– Proszę pani, czy mogę panią o coś zapytać?
– Nie spotykam obcych na ulicy!!!

Wielka sprawa – to dziewczynka, a wnuki już siedzą na ławkach w domu. Czekaj, znowu odrywam się od nowego życia.

Dobrze, że autobus w końcu podjechał. Udało mi się wcisnąć. Prawie dojechałem na przystanek i właśnie zmierzałem do wyjścia, gdy jakiś palant nadepnął mi na stopę. „Stary, odsuń ramię od mojej twarzy, patrz, wysiadam!”

W drodze z przystanku autobusowego do biura zastanawiałam się, co mogłabym dziś zrobić, co byłoby pożyteczne, co pozwoliłoby mi oderwać się od codziennych spraw i poczuć się szczęśliwa. Aha! Posprzątam papiery na biurku i odkurzę je. A potem będę podziwiać piękno, które się przede mną roztacza.

Przybyłem do biura i zobaczyłem kartkę papieru leżącą na moim zagraconym biurku, na stercie innych dokumentów. Zauważyłem ją od razu, bo była jaskrawożółta. No i co to było? To było zaproszenie na spotkanie z szefem. Nic dobrego z tej wizyty nie mogło wyniknąć.

Wchodzę do biura Christofora Tichonowicza i uśmiecham się promiennie do szefa, ale on z jakiegoś powodu nie patrzy na mnie, stukając w ekran komputera. Stoję tam, przestępując z nogi na nogę i kaszląc, żeby zwrócić jego uwagę. W końcu podnosi wzrok i mówi: „Jutro pojedziesz w podróż służbową do Muchosrańska na kilka dni. Tam załatwisz sprawy z kontrahentami”.

Wyszedłem z biura, z kolanami podciągniętymi do tyłu. Byłem w tym zadupiu już dziesięć razy. Dwie góry, trzy dziury – to całe miasto. Ale szybko się uspokoiłem: „Myśl pozytywnie!”. Proponują ci wycieczkę, na koszt organizacji, do całkiem porządnego miejsca. To z pewnością nie Paryż ani Londyn, ale to wciąż miasto z trzema ulicami: jedną wzdłuż, dwie w poprzek. Hotel, co prawda, to nic wielkiego, to dawny dom kołchoźnika, a restauracja to wciąż jadłodajnia: barszcz i makaron z kotletami – to wszystko. Wieczorem jednak „ta restauracja” serwuje wódkę, która doskonale komponuje się ze śledziem. Wrócę do tego zapadłego miejsca jeszcze raz, nic mnie to nie będzie kosztowało, a i tak urządzimy sobie przyjęcie bez powodu!

Nie zdążyłem posprzątać ze stołu. Z Dimką zrobiliśmy sobie kilka przerw na papierosa na schodach, omówiliśmy wczorajszy mecz piłki nożnej, a potem nadeszła pora lunchu. Poszedłem do stołówki, sięgnąłem do kieszeni po portfel, a ten był pusty! Najwyraźniej byli zgraną drużyną w autobusie; jeden z nich deptał mi po nogach i sprawdzał kieszenie, a drugi zasłaniał mi twarz ramieniem, żebym nie mówił.

Ledwo dotrwałem do końca dnia pracy, a do głowy wkradały mi się najróżniejsze złe myśli. Starałem się ich nie myśleć. Wróciłem do domu z nosem w wodzie. Wyobraźcie sobie, ile złych rzeczy przytrafiło mi się w ciągu jednego dnia. Zaczęła się zła passa . Gdzieś przeczytałem, że ta zła passa nie będzie trwała wiecznie i muszę ją przezwyciężyć z godnością. Chciałbym wiedzieć, jak i kiedy ten pech się skończy.

Tak, szczerze mówiąc, wybrałem zły dzień na nowe życie. A tak przy okazji, gdzie jest ta kartka papieru, którą napisałem dziś rano? Była w tej kieszeni. O, przypomniałem sobie: użyłem jej w biurowej toalecie; nigdy nie mamy tam papieru, więc ludzie używają własnego. Dobrze, że miałem ten… i dobrze.

Trochę drapie mnie w gardle, chyba się przeziębiłem. Czego mogę się nauczyć z tej sytuacji? No cóż, oto co! Jutro rano pójdę do lekarza i wezmę zwolnienie lekarskie. A od jutra moje życie naprawdę się zacznie: nie będę musiał chodzić do pracy, nie będę musiał jechać na odludzie, nie będę musiał grać w pozytywną grę i bez końca uśmiechać się do jakichś idiotów.

No więc postanowione: jutro zaczynam życie, w którym będę swoim własnym szefem i reżyserem, czego życzę również Tobie. Żyj tak, jak chcesz i nie zmuszaj się do wymyślania zasad ani klapek na oczy. Życie samo w sobie jest piękne w każdym swoim przejawie!

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *