Bogusław Chrabota: Historia może zaskoczyć Donalda Tuska

Premier Donald Tusk wyklucza obecność polskich żołnierzy w siłach rozjemczych. Co jednak, kiedy Europa zostanie z problemem bezpieczeństwa Ukrainy sama? Czy odwrócimy się do niej plecami?

Premier Donald Tusk „nie przewiduje wysłania polskich żołnierzy na teren Ukrainy”

Foto: Adobe Stock

Bogusław Chrabota

Oczywiście, że „nie ma miejsca na filozofię: albo, albo. Albo Unia Europejska, albo Stany Zjednoczone”. Nie ma, bo „dotychczas to właśnie ta współpraca, w tym NATO, to były gwarancje bezpieczeństwa zarówno dla Polski, jak i Zachodu”. Trudno się tu nie zgodzić z polskim premierem Donaldem Tuskiem.

Święte słowa i oby świętymi były jak najdłużej. Bo, w istocie, tylko ludzie złej woli mogliby kwestionować, że najlepszą, bo sprawdzoną przez dekady, gwarancją pokoju w Europie jest sojusz północnoatlantycki. A w szczególności zbrojne gwarancje pomiędzy USA i europejskimi partnerami, współpraca militarna, zaufanie i zasada solidarności. Tyle że kluczem do naszego bezpieczeństwa w przyszłości jest ciągłość tego procesu. Sam Donald Tusk ujął to zresztą najlepiej, używając słowa „dotychczas”.

Czy Donald Trump i USA zrzucą odpowiedzialności za Ukrainę na Europę?

Czy rozumiemy, jak bardzo jest to słowo trudne i ryzykowne? Jaki niesie ze sobą potencjał zmiany? Z samej bowiem zasady „dotychczas” nie musi sięgać w przyszłość, a wiele z tego, co ostatnio padło z ust przedstawicieli USA, może świadczyć o nadchodzącej zmianie.

Ostatnie dni, wystąpienia ludzi prezydenta USA w Monachium, rozmowa samego Donalda Trumpa z Putinem, prenegocjacje w Rijadzie – to wszystko może być zapowiedzią całkiem nowej sytuacji. Istnieje ryzyko, że polityka Trumpa idzie w innym kierunku, niż chcieliby tego przywódcy europejscy z polskim premierem na czele. Nie, nie ma w tej sprawie jasności, ale wykluczanie scenariuszy niekorzystnych byłoby przejawem naiwności i politycznej ślepoty. Na to nie możemy sobie pozwolić; zresztą po to jest spotkanie w Paryżu.

Wykluczanie scenariuszy niekorzystnych byłoby przejawem naiwności i politycznej ślepoty. Czy w istocie staniemy na uboczu, kiedy nasi sojusznicy z NATO będą szykowali kontyngenty do sił rozjemczych?

Wierząc w pełne zaangażowanie Amerykanów w NATO, musimy jako kontynent wziąć również pod uwagę scenariusz, w którym to my, Europejczycy, bierzemy odpowiedzialność za bezpieczeństwo Ukrainy w swoje ręce. To zresztą wybrzmiewa w wielu komunikatach z Waszyngtonu: Europa musi dorosnąć. Usamodzielnić się. Wuj Sam wszystkiego za Europę nie załatwi. Może się zatem wydarzyć scenariusz, który napawa strachem: Donald Trump wynegocjuje zawieszenie broni, ale kwestię sił rozjemczych zostawi partnerom europejskim.

Kiedy Polska nie będzie miała w sprawie żołnierzy w Ukrainie wyboru?

I co wtedy zrobimy? Jakim echem wybrzmią słowa polskiego premiera: „temat jest rozstrzygnięty. Polska będzie wspierała Ukrainę jak do tej pory, organizacyjnie, humanitarnie, finansowo i pomocą militarną. Nie przewidujemy wysłania polskich żołnierzy na teren Ukrainy”? Czy w istocie staniemy na uboczu, kiedy nasi sojusznicy z NATO będą szykowali kontyngenty do sił rozjemczych? Obawiam się, że może być inaczej, bo w najgorszym scenariuszu, kiedy Amerykanie zrzucą tę odpowiedzialność na Europę, zostanie nam jedność. Tak, siła jest w jedności. Solidarności krajów demokratycznych wobec zagrożeń dla wolności.

To, co powiedział Tusk, to narracja wyborcza, premier nie chce straszyć Polaków – ktoś pospieszy z wyjaśnieniem. Tak, świetnie to rozumiem. Tyle że obrona fundamentalnych europejskich wartości właśnie na tym polega, by zdystansować się do wymogów bieżącej, lokalnej polityki. Jeśli tej sztuki nie opanujemy, jeśli nie wyzbędziemy się lokalnych egoizmów, przepadniemy z kretesem. Ukraina nie padnie sama.

Źródło

No votes yet.
Please wait...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *