Biznes Fakty
Jak komunikować się na czacie?
Jeśli dopiero zaczynasz przygodę z internetem, jakie byłoby Twoje pierwsze skojarzenie, gdyby ktoś poprosił Cię o „przestanie torturowania klawiatury”, „włączenie ICQ” lub „podanie adresu e-mail”? Bez zbędnych ceregieli, po prostu uznałbyś, że to albo kiepski żart, albo jakiś kod. I w pewnym sensie miałbyś rację, ponieważ w języku miłośników wirtualnej komunikacji „klawiatura” to klawiatura, „ICQ” to znany program ICQ, a „e-mail” to po prostu Twój adres e-mail – e-mail.
Naturalnie, spędzając większość wolnego czasu w internecie, każdy, zwłaszcza młody człowiek, nie może oprzeć się próbom znalezienia osób o podobnych zainteresowaniach lub nawiązania romantycznych znajomości, co najłatwiej osiągnąć na tzw. czatach. Czat (z angielskiego chat – „conversation”) to tak duży wirtualny pokój, gdzie wszyscy rozmawiają ze sobą we wspólnym oknie, że dla niedoświadczonego użytkownika śledzenie konwersacji jest na początku praktycznie niemożliwe. Liczba czatów w sieci jest niewiarygodnie duża, a ich tematyka również nie podlega ewidencji, ponieważ mnoży się z dnia na dzień. Można łatwo założyć własny czat, ale przyciągnięcie odwiedzających lub wyszukanie istniejących, że tak powiem, zajmie więcej niż jeden dzień, zgodnie z własnymi zainteresowaniami. Istnieją czaty według wieku („Dla osób powyżej 35. roku życia”), lokalizacji geograficznej („Petersburgczycy – tutaj!”), czaty według zainteresowań muzycznych, literackich i filmowych („Dla fanów hard rocka”, „Harry Potter”). Istnieją czaty o dość niejasnych nazwach: „Przez ciernie do gwiazd”, „Kot przy kominku”, „Jeśli potrzebujesz”. I oczywiście, zwieńczeniem listy może być czat „Po co to wszystko?…”. I tak naprawdę, po co? Ale o tym później.
Pierwszą rzeczą, którą należy zrobić, wchodząc na czat, jest wybranie „pseudonimu” (od angielskiego „nickname”). Zakres słów używanych do tworzenia „pseudonimów” i wyobraźnia ich właścicieli są tak szerokie, jak sama sieć WWW. Rzadko kto używa swojego prawdziwego imienia jako „pseudonimu” – najczęściej uważa się to za nudne, a nawet za coś w rodzaju wirtualnego niestosownego. „Pseudonimy” takie jak „Wiśnia” i „Róża” również nie przyciągają uwagi, ponieważ wyglądają zbyt mdło. Znacznie lepiej brzmią bardzo samokrytyczne pseudonimy „the_most_unlucky” lub „Death of Kolobok”. Noszą je również wszelkiego rodzaju popularni artyści i znane osobistości. Jest mało prawdopodobne, aby Britney Spears, Zemfira, Gorbaczow i Luc Besson zdawali sobie sprawę, ile czasu ich wirtualne sobowtóry spędzają w sieci. Największą uwagę przyciągają jednak goście czatów, którzy z pewnością starannie wybrali sobie pseudonimy – „Książę Ciemności”, „Władca Smutku”, „Zło Dnia”, „Śmierć w Odcieniach Zmierzchu”.
Przejdźmy teraz do samej istoty wirtualnej komunikacji. Ludzie nieustannie szukają przyjaciół, bliskich, po prostu miłych rozmówców, choćby na jeden wieczór, i w tym celu niekiedy korzystają ze wszystkich dostępnych środków, a jednym z nich w ostatnich latach stał się internet. Liczba osób spędzających wolny czas online jest obecnie naprawdę ogromna. Gospodynie domowe zostawiają pracę i dzieci na kilka godzin wirtualnej komunikacji; osoby z rodziną korzystają z czatów, najwyraźniej tylko po to, by pobudzić wyobraźnię; a niektórzy samotni ludzie spędzają w internecie niemal cały swój wolny czas.
Oczywiście, bardzo łatwo jest nawiązać znajomości, a nawet nawiązać wirtualny romans w internecie. Inna sprawa, w jakim celu to się dzieje i jak poważnie się to traktuje. Faktem jest, że najczęściej ktoś w sieci prezentuje się jako ktoś, kim chce być, a nie kim naprawdę jest. Wydaje się, że czasami ludzie po prostu dają upust swoim dawnym kompleksom w internecie, a czasami wygląda to dość przygnębiająco. Jeśli na przykład ktoś wysłał ci swoje zdjęcie (a czasami kilka!) – wcale nie oznacza to, że to właśnie z tą osobą tak miło się rozmawia. Piękna, długonoga brunetka w wieku 25 lat, za którą tęskniła połowa czatu, okazała się 32-letnią „szarą myszką”. Okazuje się, że inteligentna i erudycyjna kobieta, podbijająca wszystkich intelektem i oryginalnością, w gruncie rzeczy po prostu… pragnie być piękniejsza i młodsza. A jedynym miejscem, gdzie może to zrobić, jest internet. Matka trójki dzieci, pogrążona w codzienności i potulnie znosząca nagabywania męża, po północy (jak w bajce), gdy wchodzi do sieci, zmienia się nie do poznania i przemienia w prawdziwą wampirzycę, która ma na sumieniu wiele złamanych serc – a ludzkie serca, niestety, dalekie są od wirtualnych, a ich nerwy nie są zbudowane z elektronicznych drutów. Albo – czy wyobrażacie sobie stan mężczyzny, który przez sześć miesięcy komunikował się online z 23-letnią Viką, która później okazała się… 35-letnim Vladem? To zupełnie prawdziwe przypadki z wirtualnego życia, wybaczcie kalambur. Jeśli i Wy weszliście do sieci dla zabawy, to po prostu zaśmiejecie się z takiego incydentu. Ale są i tacy, którzy, niestety, traktują internetowe związki poważnie i często tracą czujność.
Generalnie, życie w internecie nie jest dla osób o niestabilnej psychice (choć takich tam nie brakuje) i nie dla szczególnie wrażliwych charakterów. Bo nie tylko opisane powyżej „niespodzianki” potrafią na długo pozbawić wiary w ludzi, ale i przeniesienie relacji z wirtualnej do realnej bywa niekiedy bardzo bolesne. Ludzie zrywają się z miejsca z jedną walizką i pędzą do wirtualnych ukochanych z zamiarem długiego i szczęśliwego życia, by po miesiącu znaleźć się praktycznie na ulicy w obcym mieście, bez możliwości powrotu do domu. Oczywiście, świat wirtualny jest bardzo podobny do realnego – bo i tam są prawdziwi ludzie, tacy sami jak ci wokół nas – ze wszystkimi swoimi doświadczeniami, intrygami, kłamstwami, radościami, uczuciami i emocjami. Mimo to oczy człowieka potrafią czasem powiedzieć o wiele więcej niż jego najszczersze słowa wypisane w okienku ICQ.
Oczywiście, oprócz tych wszystkich „okropności naszego miasta”, w internecie są też bardzo niezwykłe osobowości, z którymi nie będzie pustych pogawędek na czacie, lecz pełna i interesująca komunikacja. Niektórzy spotykają swoich bliskich, a niektórzy nawet zakładają rodziny w przyszłości. Więc nie wszystko jest takie straszne. Tyle że koszty zbyt poważnego traktowania wirtualnego życia są znacznie wyższe. Jak zresztą w prawdziwym życiu, ale w prawdziwym życiu wciąż łatwiej się zorientować, a przynajmniej nie stracić orientacji. Lepiej więc wyłączyć komputery i chociaż wybrać się na spacer po mieście. A ja, być może, posiedzę jeszcze trochę.